To co kocham najbardziej

środa, 27 grudnia 2017

Królowa oddziałów

Witaj!


Jako osoba chorująca od lat na wiele różnych chorób mogę uznać się już za szpitalnego weterana, dlatego chcę podjąć tematykę pobytu w szpitalu i jak to przetrwać. Podrzucę Ci tutaj swoje pomysły i rady, oczywiście nie musisz z nich korzystać, ale w jakimś stopniu mam nadzieję, że ułatwią Ci życie w tej mało przyjemnej chwili jaką jest tymczasowa, przymusowa lub zaplanowana zmiana zameldowania.

Pomyśl, że to dla Twojego dobra


Wydaje mi się to że jedna z trudniejszych rzeczy do zrobienia, ale jak uda się już tego dokonać to wszystko, co wydarza się już na oddziale zdecydowanie lepiej i łatwiej się znosi. Przykłady? Np. zastrzyki sterydowe pod lub do spojówki  – gdyby nie myśl, że to dla mojego dobra i zdrowia nigdy bym nie dała się zbliżyć do mnie z igłą, a tym bardziej nie do tak wrażliwego miejsca jakim jest oko (dodam, że na chwilę obecną to polegam na co dzień tylko na jednym i na zastrzyki w to oczko też się godzę).

Spakuj się porządnie


Nie mówię tutaj o ubraniach, kosmetykach i tego typu rzeczach, aczkolwiek jak zrobić taką listę rzeczy do zabrania podrzucam Ci TUTAJ do pobrania. Weź ze sobą rzeczy, które poprawiają Ci humor i/lub zabijają nudę. Bywają oddziały, na których nie ma telewizorów, więc trzeba jakoś zabić sobie czas. Rano zazwyczaj są badania, konsultacje i obchody lekarskie, ale popołudniu wszystko zamiera i czasami można zanudzić się na śmierć. Polecam zabrać ze sobą np. książkę, tablet lub laptopa w zależności co wolicie – osobiście zabieram ze sobą laptopa z funkcją tableta. Ach i nie zapomnijcie o internecie mobilnym – nie ma co liczyć na to, że w szpitalu znajdziecie jakąś sieć Wi-Fi.

Podchodź do wszystkiego z dystansem


Tak jak w pierwszym punkcie – wydaje mi się, że jest to trudne, ale jak już uda się to zrobić to mega ułatwia życie. Osobiście gadam dużo żartuję z pielęgniarkami i to często podnosi mnie na duchu.  Np. przy ponownym pobieraniu krwi ostatnio (jednego dnia robiono mi pobranie i zapomniano o jednym badaniu, więc trzeba było jeszcze raz pobrać krew) zapytałam pielęgniarki czy tym wampirom mało mojej krwi, że jeszcze raz trzeba mnie kłuć – zaczęła się śmiać i powiedziała, ze najwidoczniej dawno nie mieli tak dobrej.

Znajdź sobie bratnią duszę


To jedna z ważniejszych rzeczy na oddziale – możliwość odezwania się do kogoś na sali. Rzecz jasna, nie zawsze jest to możliwe. Czasami ląduję na okulistyce, gdzie jestem nazywana „juniorem wśród seniorów” co mówi wszystko, średnia na oddziale wynosi ok. 50-60 lat. Także mało mam do powiedzenia w temacie dzieci czy wnucząt.  Pobyty na tym oddziale są dla mnie trudne ze względu na noce, niestety przez wiek moich współlokatorek wielokrotnie byłam budzona lub nie dawałam rady zasnąć bez leków ułatwiających spanie lub słuchawek, pewnie jak się domyślacie –chodzi tu o chrapanie, tak okropne, że nie da się tego opisać. Czasami zdarza się, że nie chrapie jedna z Pań, a trzy – co sprawia, że mam pełne stereo, a w ciągu dnia nie ma opcji odespania, bo często mam zlecone krople do oczu co godzinę lub dwie, także spanie nie ma sensu.

Staraj się żyć normalnie


Osobiście nienawidzę wizji chodzenia całe dnie w piżamie. To wpływa destrukcyjnie na psychikę. Zawsze zabieram ze sobą spodnie dresowe i to w nich chodzę w ciągu dnia, a wieczorem po myciu ubieram się dopiero w piżamkę.

To by było na tyle dzisiaj. Liczę, że było warto spędzić ze mną te parę minut by przeczytać wpis odnośnie tego jak radzę sobie ze szpitalną codziennością.

Pozdrawiam cieplutko,
Agata

PS.: Post był pisany na oddziale dermatologii. J

niedziela, 23 lipca 2017

Studentka vol. II

Cześć, Kochani!

Minął już miesiąc od zakończenia roku akademickiego - dla mnie pierwszego roku akademickiego. Czy było trudno? Czytajcie dalej!

Nikt nie powiedział, że będzie łatwo i przyjemnie. 

W moim przypadku było całkiem fajnie, uczelnia zapewnia osobom niepełnosprawnym potrzebne wsparcie - wypożycza potrzebny sprzęt, zatrudnia asystentów, pomaga przy organizacji egzaminów oraz zapewnia stypendium. Sama skorzystałam ze wszystkich opcji, co bardzo ułatwiło mi życie, pomogło zdać sesję oraz uprościło znacząco naukę.

Profesorowie - ludzie, którzy pomagają czy przeszkadzają?

W moim przypadku miałam problemy tylko z kilkoma wykładowcami, którzy  nie udostępniali swoich prezentacji (z powodu poprzednich studentów udostępniających je w internecie bez zgody twórcy) – a slajdów nie widziałam, siedząc nawet w pierwszym rzędzie. Było mi przez to trudniej, ale dzięki mojemu Asystentowi i jego notatkom, nauka nie była tak trudna, jakby można się było spodziewać. Dzięki Bogu z większością prowadzących zajęcia i wykłady dogadywałam się bez problemu. 

Sesja małą maturą?

Na SWPS-ie sesje nie są tak trudne jak na uczelniach państwowych (z tego, co słyszałam), zagadnienia są  bardzo często podawane lub prowadzący mówią czego można się spodziewać, a co najważniejsze - pytania są zamknięte, co dla osób z problemami wzrokowymi jest sporym ułatwieniem, ponadto, tak jak na wszystkich egzaminach państwowych, tak i tutaj mamy prawo do wydłużonego czasu o 50%, co też sprawia, że nie mamy nad sobą tak dużej presji czasu. Wszystkie egzaminy piszemy w osobnych, dostosowanych do naszych potrzeb salach i arkuszach, dzięki temu możemy bez problemu skupić się na pisaniu egzaminu, a nie na pozostałych piszących lub drobnym tekście.

A jak Wam poszła sesja, studenci? Jak spędzacie wakacje?
Pozdrawiam Was cieplutko z nad morza i do następnego,
Agata.






niedziela, 8 stycznia 2017

Panna z miasta... na mieście!


Cześć Kochani!

 Dzisiejszy post będzie o wylocie w miasto, a mianowicie o... jedzeniu na mieście.   

   Menu, menu na tablicach...

 Oczywiście chodzi o zamawianie i ogarnięcie co jest do zamówienia, co czasami nie jest takie proste i potrafi skutecznie utrudnić życie. Weźmy na przykład randkę. Wyobraźmy sobie wytworną restauracje, w której byłabym pierwszy raz z "księciem" wyjętym żywcem z moich snów, który nie jest jeszcze na świadom jak słaby jest mój wzrok. Podchodzi kelnerka z menu w skórzanej okładce, a po otwarciu go... okazuje się, że wszystko jest napisane czcionką mniej więcej 10, dodatkowo imitując piękną ręczną kaligrafię... Koszmar!
  
   Ale wróćmy do realizmu! 😉

 Ci, którzy znają mnie osobiście wiedzą, że nie mam problemu z mówieniem o swoich problemach wzrokowych. Samo korzystanie z pomocy optycznych też nie wywołuje u mnie strachu czy wstydu. Co więcej - bardzo często obracam kłopotliwe i krępujące sytuacje. Przykładowo: w restauracji lub kawiarni, gdzie Menu jest na tablicy za ladą pytam ekspedienta: "Co macie dzisiaj dobrego?" lub "Jaką dobrą kawę może mi Pan/Pani polecić?". Jeżeli chodzi o Menu w formie "książki" i często mówię do swojego Towarzysza: "Poczekaj. muszę wyjąć oczy!". Aczkolwiek, by oszczędzić trochę czasu po prostu mój Towarzysz mi czyta (jeżeli sam daje radę przeczytać i nie sprawia mu to problemu).

   Wstyd się przyznać, ale...

 Czasami, jak na studentkę przystało, stołuję się w fast foodach, ale zdarza się to bardzo rzadko, ponieważ nie pozwala mi na to zdrowie i rozsądek. 😄 
Co zabawne - tutaj też nie jest łatwo, ale powolutku się to zmienia. Jedna z sieci serwująca szybkie jedzenie, niedawno wprowadziła numerki zamówień, które wyświetlają się na monitorze i mimo moich najszczerszych chęci - bez telefonu nic nie zobaczę. W wielu lokalach tej sieci jednak "umilono" mi życie i osoba, bądź osoby odpowiedzialne za wydawanie jedzenia wołają klientów z odpowiednim numerem zamówienia. 
Druga sieć wprowadziła jeszcze lepszą rzecz. Przy zamówieniu proszą klienta, by się przedstawił imieniem i właśnie nim proszą o odbiór zamówienia, co rzeczywiście działa! Jeżeli mam być szczerza to usłyszenie swojego imienia bardziej zwraca moją uwagę niż
"Zamówienie nr 58!".


  Napiszcie w komentarzach co według Was może przeszkadzać osobom niewidomym lub słabowidzącym w zamawianiu jedzenia lub samym jedzeniu na mieście!
Tymczasem do następnego, mam nadzieję, że Wam się spodobało!
Buziaki Miśki, trzymajcie się ciepło!


     















wtorek, 1 listopada 2016

Studentka mimo wszystko

    Witajcie, Moi Drodzy!
Dziś poruszę temat, który jest u mnie od dłuższego czasu „na topie”, a mianowicie studia.
    Długa droga… W górę.
Aby dostać się na studia musiałam pokonać wiele przeszkód, które zgotował mi los. Głównym problemem była matura z matematyki, której za nic nie mogłam zdać, aż w końcu się udało. Pochłonęło do dużo czasu i pieniędzy, ale naprawdę było warto. Bardzo chciałam „pójść dalej” w swojej edukacji, rozwijać swoje predyspozycje i zainteresowania, których jest bardzo dużo.
    Wybór kierunku? Pełen spontan!
Pierwotnie brałam pod uwagę trzy kierunki: dziennikarstwo, psychologię i kulturoznawstwo. Padło na ten drugi, chociaż na początku chciałam iść na dziennikarstwo. Do pójścia na psychologię przekonały mnie testy określające predyspozycje zawodowe, wykonane podczas programu aktywizacji zawodowej. Wybór kierunku, więc odbył się w sumie w przeciągu kilku tygodni intensywnych rozmyślaniach na ten temat. Zdaję sobie sprawę, że jest to ryzykowne, ale jak to mówią – do odważnych świat należy!
    Niczym Jaś wrzucony w worku do Wisły.
Po pewnym czasie spędzonym w domu, wykorzystywanym na intensywną naukę tylko jednego przedmiotu, trudno jest odnaleźć się w gronie nowych ludzi i nowym systemie nauczania. Negatywnie zaskoczył mnie fakt, że nie ma na naszej uczelni opiekunów lat, ani starostów. Jakakolwiek integracja odbywa się tylko i wyłącznie z inicjatywy studentów. Nie ma żadnego wsparcia w nawiązywaniu nowych kontaktów i relacji. Owszem, odbyły się już otrzęsiny, jedna z organizacji studenckich przygotowała before, co rzeczywiście było strzałem w dziesiątkę. Niestety prócz tego spotkania, nie zauważyłam możliwości poznania ludzi z roczników wyżej lub innych kierunków. Większość studentów z mojego roku dopiero rozpoczyna przygodę na uniwerku i z tego co wynika z rozmów, osobom pełnosprawnym jest równie trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Osobiście nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, ale hamuje mnie wizja, że robię z siebie kretynkę podchodząc co najmniej dwa razy do jednej osoby, żeby się przedstawić lub nie rozróżniając twarzy rozmówców… Chociaż nie zawsze, bo są osoby, które już rozróżniam bezproblemowo. Zapewne zapytacie jak poznaje ludzi. Mam kilka takich punktów odniesienia: sposób poruszania się, głos (to przede wszystkim), ale częściowo też i wygląd (np.: wzrost, fryzura, charakterystyczny ubiór). 
    Pierwsza wejściówka zdana!
Większość z Was pomyśli sobie „Ale przecież to żaden wyczyn, czym się tu chwalić?”, natomiast uważam, że jest się z czego cieszyć, ponieważ by zdać tę wejściówkę, musiałam przeczytać masę materiałów (ok. 30-40 stron, drobniusieńkim maczkiem) w ciągu 2-3 dni. Cudowną opcją, o której dowiedziałam się dopiero na początku roku akademickiego – istnieje możliwość poproszenia w bibliotece o zeskanowanie wskazanych rozdziałów z danej książki lub materiałów i otrzymanie ich na maila, co mnie bardzo ułatwi życie, ponieważ już przyzwyczaiłam się do korzystania z dokumentów w postaci elektronicznej. Na komputerze mogę czytać spokojnie w negatywie i powiększać dowolnie tekst.

Mam nadzieję, że wpis się Wam spodobał. 
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, piszcie śmiało!
Do zobaczenia w następnym poście Kochani!

niedziela, 24 lipca 2016

Pozorna ściemniara

Cześć Kochani!

   Do dzisiejszego posta zainspirował mnie częściowo Mikołaj swoim postem na blogu. Sama jestem osobą, którą czasami można spotkać z Blondyną (jedna z potocznych nazw białej laski w żargonie osób słabo widzących i niewidomych) oraz lupą, więc znam temat "od kuchni". 
   Często bywa tak, gdy widzę gorzej, jestem w nieznanym miejscu, jest totalnie ciemno lub świeci bardzo jasne, oślepiające słońce w momentach kiedy nie mogę funkcjonować "normalnie", jestem poniekąd zmuszona do korzystania z laski. Należy tu też jasno podkreślić, że słabo, bo słabo, ale widzę
    Mimo, że jest to tylko albo aż, kawałek tworzywa sztucznego, ale na prawdę uwierzcie mi, że potrafi zapewnić i podnieść poczucie bezpieczeństwa osoby, która korzysta z laski, jest po prostu wizualnym znakiem "mam problem ze wzrokiem, uważaj na mnie". Inaczej ludzie odbierają mnie jako osobę w pełni pełnosprawną, co mija się z rzeczywistością. Co do korzystania z lupy - umila życie, co tu dużo mówić. Co prawda ludzie czasami patrzą się dziwnie (nie widzę ich spojrzeń, aczkolwiek potrafię sobie to wyobrazić), ale bardzo często pomagają. Podczas jednej z rozmów z moim "pobratymcą" wzrokowym, doszliśmy do wniosku, że zarówno lupę, powiększalnik przenośny (urządzenie elektroniczne powiększające obraz nawet 24x, o różnych opcjach, ułatwiających czytanie) czy też laskę, można nazwać "wabikami" na ludzi. W sklepach bardzo często, gdy tylko ktoś zauważy, że korzystam z lupy podchodzi do mnie pracownik z pytaniem czy nie potrzebuję pomocy. Identycznie to działa z laską tylko, że ludzie niestety, patrzą stereotypowo na osobą z laską - niewidomy, to nie zawsze jest prawda! 
   Czasami czuję się bardzo niezręcznie kiedy czekam na jakiś autobus/tramwaj na przystanku z laską, ktoś podejdzie do mnie i zapyta się na jaki numer czekam, okazuje się, że jedziemy razem, wsiadamy, a ja dostaję SMS'a np.: od Mamy za ile będę w domu, oczywiście przeczytam tę wiadomość z lupą lub programem powiększającym, który mam zainstalowany w telefonie, ale osoba, która jedzie ze mną może pomyśleć :"Oszustka! Tyle niepełnosprawnych i niewidomych chodzi po ulicy, a ta gówniara udaje, żeby tylko usiąść! A co ze starszymi?! Co za tupet!". Jestem pewna, że nie raz tak o mnie pomyślano, kiedy siadając, składałam laskę, chowałam ją do lub pod torbę, na kolana i zaczynałam czytać SMS'a lub książkę z lupą. Aczkolwiek dojrzałam do tego by mieć innych w nosie, jeżeli chodzi o to, co pomyślą na temat chowania laski lub jej wyjmowania. To samo tyczy się lupy. Mam koleżankę, która również korzysta z lupy, ale się tego wstydzi, więc kiedy tylko była na to okazja prosiła mnie bym jej przeczytała rozmiar, cenę czy skład na etykiecie. Szkoda, bo dzięki takiej umiejętności korzystania z tego co jest nam potrzebne można bardzo dużo zyskać, nie mówię tu tylko o nas samych, ale też i o innych ludziach w okół nas. Osobiście pogodziłam się z potrzebą użytkowania wielu sprzętów i potrafię się z tego śmiać, mam do tego pełen dystans. Nie boję się ich użyć, pokazać, a niekiedy z nich żartować. To ważna umiejętność nie tylko dla niepełnosprawnych. :)

Buziaki, 

Do następnego!

czwartek, 23 czerwca 2016

Córeczka Rodziców

Cześć Wszystkim!

   Za nami już Dzień Mam, a dziś swoje święto obchodzą Tatusiowe. Wszystkiego dobre, a co najważniejsze - radości ze swoich Pociech. 

    Rodzice - istoty, które nas wkurzają, irytują, ale przede wszystkim KOCHAJĄ!

   Uświadomiłam sobie ostatnimi czasy, że życie z dzieckiem niepełnosprawnym nie musi być tak trudne jak się wydaje. Trzeba się tego nauczyć, z resztą jak wszystkiego przy każdym dziecku. Kiedyś usłyszałam teorię, że rodzice uczą się tak samo dużo od dzieci i przy nich, co dziecko od rodziców. Z pewnością jest tak w przypadku dzieciaków z różnego rodzaju dysfunkcjami. Któregoś dnia byłam światkiem jak Mama, pewnej dziewczyny niepełnosprawnej umysłowo pomagała jej się pakować, było to dla mnie niesamowite, ile ma serca i czułości do swojego tak bardzo schorowanego dziecka, bo mimo upośledzenia umysłowego, miała jeszcze ogromne problemy ze wzrokiem. Wiedziałam jak umie dać ta dziewczyna w kość - potrafiła być bardzo nieprzyjemna i agresywna, a mimo tego jej Mama podchodziła do niej bardzo spokojnie, łagodnie i z miłością. Było to dla mnie niesamowite doświadczenie. 

   Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

    Żaden członek mojej rodziny nie spodziewał się, że jako 4-letnie dziecko zachoruję na reumatyzm, jako 12-latka będę miała pierwszą operację zaćmy, a niewiele później, dowiem się, że mam poważną chorobę skórną. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co czuli moi rodzice, słysząc kolejne diagnozy. Musiało być im mega trudno, żyć tak, żebym nie zauważyła jak się martwią na co dzień, ale też przy momentach kiedy nie trafiałam w drzwi, potykałam się na gładkiej drodze lub nie byłam w stanie wstać z łóżka przez ból. Teraz już nawet nie muszę patrzeć na nich, a wiem, ze każdy pobyt w szpitalu, każde badanie, które wyjdzie gorzej od poprzedniego jest dla nich trudne, bo oznacza to pogorszenie się mojego zdrowia. Ale mogę szczerze powiedzieć, że jestem zarówno z nich, jak i z całej rodziny dumna. Dlaczego? Zawsze bez względu na wszystko mnie wspierali i dzięki Nim jestem taka, a nie inna - przede wszystkim zdystansowana do swojej niepełnosprawności (potrafię zapytać Mamy lub Taty czy nie widzieli gdzieś moich oczu mając na myśli lupę), dzięki czemu nie przeszkadza mi ona prawie wcale. Nauczyli mnie prosić obcych o pomoc, przekonali do chodzenia z białą laską (co trwało baaardzo długo i nie było łatwe, bo jestem osobą zawziętą i upartą), żeby się nie wstydzić wyciągnąć lupę w sklepie, by zobaczyć rozmiar lub cenę oraz wiele innych rzeczy. 

    Udowodnili mi, że inne nie oznacza wcale gorsze, a nawet lepsze, bo unikalne i niepodrobienia, a przez to piękne. 


Do przeczytania w następnym wpisie!
Buziaki!

wtorek, 14 czerwca 2016

Pedantka

Cześć Kochani!

    Dzisiaj poruszę temat, z pozoru banalny na większości pełnosprawnych, aczkolwiek sprawiający czasem sporo zachodu - sprzątanie. Postaram się przekazać jak wygląda to u mnie i jakie mam sposoby na tę jakże, zajmującą czynność.

Odkurzanie, ścieranie kurzy, mycie okien i inne męczarnie. 

    
    Są to tematy wszystkim powszechnie znane (nawet jeżeli obecnie macie sprzątaczkę, to kiedyś na pewno mieliście z tym do czynienia :D). Osobiście już nawet nie wiem ile szklanek, kubków lub innych szklanych elementów wyposażenia straciło przeze mnie żywot. Przez potrącenie lub zwykłe nie zauważenie. Przy ścieraniu kurzu też mi się zdarzyło. Przezroczysta szklanka została, ja elegancko ścieram kurz, aż tu nable... BĘC! No i co? Trzeba zebrać szkło, nie jest to takie proste, żeby się nie pokaleczyć. Mam swoje metody i na to. Biorę szczotkę i zamiatam okolice gdzie mi się wydaje, że szkło być powinno.
    Następnym etapem jest odkurzanie, którego osobiście nie cierpię ze względu na hałas jaki robi odkurzacz. Dzięki Bogu, po zrzutce z Mamą jestem wybawiona od tej katorgi, dzięki robotowi sprzątającemu, który robi to za mnie :). Mycie podłogi też niby trudne nie jest, ale trzeba uważać. Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym gdzie się podłogę już myło i gdzie jest mokro, po pierwsze może się to skończyć wywrotką (co u niektórych z nas może się skończyć tragicznie), a po drugie, śladami butów, które rażą po oczach osoby o dobrym/normalnym wzroku, ale i sumienie osoby sprzątającej.  
    Co do mycia okien sprawa pozornie jest łatwa, ale trzeba mieć nie lada zdolności by za pierwszym razem wyszło idealnie, bez żadnych smug i zacieków (zna to chyba, każda Pani Domu, nawet pełnosprawna ;D). Pranie to akurat jedna chyba z przyjemniejszych i łatwiejszych elementów sprzątania - wystarczy tylko (albo aż) nie pomieszać kolorów" z „białymi", albo „białych” z „ciemnymi”. Prasowanie, kiedyś uwielbiałam za dzieciaka, kiedy Mama mi pozwalała na to. Z czasem się to trochę zmieniło, wraz ze stanem mojego wzroku, bo zajmuje mi trochę więcej czasu, ale mimo tego, chyba jest to  jedna z tych rzeczy (zaraz po odkurzaniu z wiadomych względów :D), którą na prawdę lubię. Od razu widzę efekty mojej pracy, aczkolwiek zdawać sobie trzeba sprawę z tego, że jest to bardzo niebezpieczna czynność dla osób niewidomych i baaardzo słabo widzących, bo banalnie łatwo jest się poparzyć, wystarczy tylko moment nie uwagi.
   Podsumowując, sprzątanie jak większość rzeczy w życiu osoby słabowidzącej może, ale nie musi być problemem i jak wszędzie - trzeba mieć swoje patenty i sprytne rozwiązania, bo nie ma problemu bez rozwiązania. Jak mówi klasyk: „(...) Bo jak nie my to kto? (...)” :)

    Pozdrawiam i do następnego posta!